lorenzo lorenzo
150
BLOG

Jak tu pójść do przodu?

lorenzo lorenzo Polityka Obserwuj notkę 17

Słuchając i czytając o kolejnych aferach (a ta seria trwa już nieprzerwanie od lat kilkunastu), nabieram coraz większego obrzydzenia do otaczającej mnie rzeczywistości. I naprawdę nie ma znaczenia, którzy politycy (wraz ze swoimi dziennikarzami) są w nich umoczeni. Po prostu znikąd nadziei. Choćby dlatego, że oprócz metod także intencje wszystkich aferałów są mi nad wyraz niesympatyczne. A komentarze do tych afer wszystkie na jedno kopyto. Jedni chcą permanentnie topić drugich, i to bez względu na kolor. I jednych i drugich.

Tekst poniższy, mimo że rzecz dotyczyć będzie historii, mówi też o polityce. Ale nie takiej, jak ją dzisaj się pojmuje.

I tak szukając tej nadziei udałem się kilka miesięcy temu na sesję naukową poświęconą życiu jednego z dziewiętnastowiecznych prezydentów Miasta Krakowa – Józefa Dietla.

Przez lat kilkadziesiąt chadzałem niemal codziennie ulicą Dietla (zwaną Plantami Dietlowskimi); wiedziałem, że pomnik stojący pod Urzędem Miasta na placu Wszystkich Świętych to wlaśnie pomnik prezydenta Dietla. I to było w zasadzie wszystko. Pewnie niewiele więcej wie o tym człowieku 95% mieszkańców naszego grodu. O innych połaciach kraju nie wspominając.

W miarę wysłuchiwania kolejnych referatów zacząłem odczuwać zaskoczenie, potem zdziwienie, a na końcu zawstydzenie. A to z powodu niewiedzy. I jej konsekwencji. Otóż nie wiedziałem prawie nic o człowieku, którego bez najmniejszej przesady można uznać za geniusza medycyny, wielkiego polskiego patriotę i wybitnego organizatora na miarę międzynarodową.

Oto pokrótce kilka faktów, by nie być gołosłownym, a co do reszty zachęcam miłośników historii do samodzielnego poszukiwania informacji na temat Józefa Dietla.

Na wstępie pierwsza i zaskakująca informacja: Józef Dietl był po ojcu Austriakiem z krwi i kości, który języka polskiego zaczął się uczyć dopiero w 51-szym roku życia. Wtedy właśnie zostal profesorem medycyny na Uniwersytecie Jagiellońskim. Swój pierwszy wykład rozpoczął slowami: „Ja was będę uczył medycyny, a wy mnie języka polskiego”. Mówił nim płynnie już po roku. A po dwóch został dziekanem Wydziału Lekarskiego.

W 1854 roku doszlo na UJ do drastycznych wydarzeń (nawiasem mówiąc, fakt ten rozwalił kolejny mit, jakim się żywiłem, mianowicie, że życie w zaborze austriackim było lżejsze, a prześladowań polskości niemal żadnych). Otóż zgodnie z edyktem cesarskim zostały w Akademii Krakowskiej zakazane wykłady w języku polskim: można je było prowadzić tylko w języku niemieckim na trzech wydziałach, a na czwartym – teologii – tylko po lacinie.

Pierwszym, który zdecydowania i publicznie zaprotestował i odmówił poddania się nakazowi był pod koniec lat 50 XIX w. nowowybrany rektor… Austriak, Józef Dietl. I tak rozpoczęła się wojna Austriaka Józefa Dietla z cesarzem Franzem Josephem I, dotycząca kwestii polskości. Po zakończeniu pierwszej kadencji rektorskiej, Dietl został wybrany na drugą. Cesarz się nie zgodzil, a Ministerstwo Oświecenia znalazło pretekst, że rektorem powinien być dziekan kolejnego wydziału. Powołano się przy tym na tradycję, co było o tyle grubymi nićmi szyte, że do czasu wybrania na rektora Dietla, Akademią zarządzano z Wiednia, bez wybierania jakiegokolwiek rektora.

Profesura odczekała cztery lata i wybrała Dietla po raz kolejny. I tu dochodzi do fenomenalnego wydarzenia. W wieku 61 lat Dietl, decyzją cesarza, zostaje usunięty ze stanowiska i Akademii oraz przez Ministerstwo przeniesiony na emeryturę. Na pięć lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego. Na dodatek przez trzy miesiące decyzja ta jest tajna; wiedzą o niej tylko cesarz i ministerstwo. Nie wie senat Akademii i sam zainteresowany.

Oburzony Dietl kończy karierę uniwersytecką (pozostając praktykującym lekarzem) i zostaje wybrany pierwszym prezydentem Krakowa. Pierwszym dlatego, że do tej pory, od czasu stłumienia Wiosny Ludów i upadku Republiki Krakowskiej, miastem zarządzał urzędnik cesarski ściągnięty z… Kołomyi. Zresztą, co to było za miasto: niecale 50 tysięcy mieszkańców, brak kanalizacji, bieżącej wody, gruzy zalegające ulice po kolejnym pożarze, ogarnięci marazmem mieszkańcy, zanik handlu i gospodarki. Więc może ten facet z Kołomyi był tu jak znalazł?

Dietl był prezydentem Krakowa przez dwie kadencje czyli 8 lat. W tym czasie zalożono kanalizację, doprowadzono wodę, odrodzila się Akademia, handel i turystyka: to właśnie wtedy Kraków stał się Mekką polskich patriotów przyjeżdżających, by odwiedzić nekropolię królów polskich i inne zabytki dowodzące dawnej świetności Polski. I miasta.

Dietl tworzy wizję rozwoju Krakowa, która po części jest realizowana jeszcze dziś. Zresztą tworzy nie tylko wizję, ale realizuje wiele pomyslów. Kto dziś ma wizje o perspektywie stu i więcej lat? W efekcie kilkuletniego zarządzania wyprowadza miasto z zapaści finansowej, i to mimo sprzeciwu wielu bojaźliwych rajców.

W tym czasie namawia gorąco hrabiego Szalaya, właściciela Szczawnicy, do stworzenia uzdrowiska, przekazując mu projekt tak szczegółowy, że był w w nim opisany, oprócz sposobów leczenia i opieki nad chorymi, także wygląd i umeblowanie pokoi uzdrowiskowych, gabinetów zabiegowych oraz obsługi lekarskiej. Podobnie jest z Krynicą, Żegiestowie, Rabce i przyszłymi uzdrowiskami w Iwoniczu i okolicach.

Jednocześnie działa nadal jako lekarz i naukowiec: jest dziś uznawany za ojca i twórcę polskiej balneologii i …hemopatologii. Co prawda białaczkę zdiagnozował jako pierwszy na świecie L. Virchoff, ale stało się to podczas sekcji zwlok. Natomiast w dwa lata po Virhoffie uczynił to dr Dietl, tyle że rozpoznal tę chorobę u żywego pacjenta! Szczególnie zaś zasłużył się dr Dietl zwalczając skutecznie kołtuna (choć w sensie współczesnym nie do końca mu się to udało), który w owym czasie uważanym był za chorobę, a nie efekt niedostatku higieny (podobnie jak i dzisiaj).

Z metod statystycznych wymyślonych i stosowanych w medycynie w niektórych chorobach przez Dietla korzystal m.in. noblista norweski (powołując się na naszego doktora), którego nazwiska niestety zapomniałem.

I tak dalej, i tak dalej. Okazało się, że istnieje calkiem pokaźna literaturą na temat Józefa Dietla, ale jest ona jakby skrywana przed ogółem. Zarówno jeśli idzie o jego działalność naukową, na polu medycyny, czy jako bardzo zasłużonego prezydenta miasta. I wreszcie jako wielkiego polskiego patrioty. Ciekawe dlaczego? I dlaczego w tym czasie promuje się, po częstokroć jako bohaterów walk o polskość, różnych oszołomów i nieudaczników, którym nic się nie udalo, poza głośnym (i niekoniecznie przydatnym) zejściem z tego świata? Czy to taka nasza polska specjalność?

I na koniec pytanie: ilu takich ludzi, jak Józef Dietl, należy na nowo odkryć i naśladować, by znowu było w naszym kraju normalniej?
 

lorenzo
O mnie lorenzo

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka